A prawda jak zwykle leży po środku...
« powrót | Data publikacji: 07-04-2014 01:38
Fatalna passa Janowicza trwa. Jerzy od początku sezonu nie potrafi choćby w małym stopniu nawiązać do swojej najlepszej gry, która dała mu finał w Paryżu i półfinał w Londynie. Już nie raz słyszeliśmy, że jego potencjał tenisowy predestynuuje go do miejsca w czołowej 10 rankingu ATP i ta teza jest nadal jak najbardziej prawdziwa. Problemem jest jednak psychika młodego zawodnika. To też mało odkrywcze...
Psychika, która dała mu tak wiele, a jednocześnie tak wiele mu zabiera. Łodzianinowi trzeba oddać to, że do czołówki wdarł się tylko i wyłącznie dzięki swojej pasji i zaangażowaniu. Wyzwaniem jest jednak utrzymanie się na topie i tutaj również wypada mu przyznać rację, że w polskich realiach jest to wyjątkowo duże wyzwanie. Biało-Czerwoni fani (również dziennikarze) są bowiem niezwykle wymagająy i krytyczni. Na ich korzyść przemawia jednak fakt nieograniczonego oddania. Każdy zainteresowany przeklnie pod nosem, powie do siebie "Chłopie, jak Ty mogłeś to...", ale następnego dnia zasiądzie przed telewizorem, zaciśnie kciuki i po raz kolejny uwierzy w sukces Jurka i innych polskich reprezentantów.
Moje osobiste odczucie co do całego zamieszania pod tytułem "Jerzy Janowicz" jest takie, iż sukces łodzianina całkowicie wstrząsnął światem białego sportu w Polsce. Każdy z nas wykreował obraz Polaka rozdającego karty na światowych kortach w przeciągu kilku najbliższych sezonów. Najgorsze w tym wszystkim jest to, iż w propagandę uwierzył sam zainteresowany. Wiara w siebie to cholernie pozytywna cecha, ale chorobile przekonanie o swojej wartości nie prowadzi już do niczego dobrego.
Janowicz lub ktoś z jego otoczenia sprawił, że on sam stał się osobą bardzo medialną, wystąpił w kilku reklamach, co tylko wzmocniło oczekiwania wobec jego osoby urosły. Bańka była dmuchana i dmuchana, a chyba nie trzeba pisać, iż bańki mają to do siebie, że pękają. Plan na ten sezon był taki - dobre występy w turniejach niższej rangi, solidny wynik w Australii i przewodzenie kadrze w drodze do Grupy Światowej Pucharu Davisa.
Początek nie był zbyt efektowny, ale dzięki umiarkowanie poprawnym występom w Montellier i Rotterdamie tragedii nie było. W grze Jurka tak czy inaczej było widać wielką niepewność. Oczekiwania przecież były zdecydowanie większe. Czarę goryczy przelały jednak porażki w Indian Wells i Miami, gdzie teoretycznie faworyzowany Polak mówiąc delikatnie - nie popisał się. Kibice i dziennikarze nie byli już jednak zaniepokojeni, ale podrażnieni wpadkami Jerzyka, który przed zarówno jednym, jak i drugim turniejem jakby na przekór potwierdzał swoją pewność siebie wpisami na Facebooku.
No nic, stało się, odkujemy się w Pucharze Davisa i później będzie już tylko lepiej - z takiego założenia wychodziliśmy przed imprezą na Torwarze. Zapewne z takiego samego wychodził Jurek, który całkowicie zniweczył te plany przegrywając z młodziutkim Coriciem. Tym razem to on, a nie jego rywale (jak w paryskiej hali Bercy) został upokorzony przez żółtodzioba w meczu o prawdziwą stawkę. Przegrana z Ciliciem nie miała znaczenia, bowiem w tym meczu nie było już nic do stracenia. Tutaj można było tylko zyskać, a w zasadzie odzyskać zaufanie kibiców-dziennikarzy.
Sądzę, iż Jerzyk podjął złą decyzję wyładowując swoją frustrację na żurnalistach. Nie miał takiego prawa, ale trudno - takim jest typem człowieka. Nie oszukujmy się, że Jurek będzie Rafą Nadalem, który zaweźmie się w sobie i za wszelką cenę udowodni wszystkim, że się mylili. Jerzyk jak na razie jest na etapie szukania usprawiedliwienia, a tak naprawdę na korcie jest tylko on i przeciwnik. Wokół siedzą kibice, ale to nie dla nich gra się w tenisa. Sukcesy osiąga się dla siebie (opcjonalnie dla rodziny, itp), a fani to tylko fantastyczny dodatek. Dodając jednak mały szczegół - bez kibiców nie byłoby żadnego sportu.
Reasumując, Jerzyk - nie graj dla nas - dziennikarzy, graj dla siebie. Pokaż samemu sobie, że jesteś najlepszy, bądź egoistą, nie zadowalaj wszystkich na siłę, bo niezależnie od szerokości geograficznej nie zadowolisz każdego. Wtedy sukcesy na pewno przyjdą. Ta cała fantastyczna pasja i energia, ludzie to kochają, ale wystarczy nauczyć się kontrolować emocje i z takim potencjałem techniczno-fizycznym po prostu jest się skazanym na sukces. No właśnie, ale łatwiej powiedzieć niż zrobić.
Pamiętaj Jerzyk, my wierzymy! A Wy, co o tym wszystkim myślicie? Podzielcie się z nami na Facebooku.
BC
Wasze komentarze: