Pieniądze to (nie) wszystko
« powrót | Data publikacji: 08-12-2015 06:15

W każdej dyscyplinie sportu przychodzi czas na zmiany. Nie inaczej jest w tenisie ziemnym. Warto jednak zadać sobie pytanie, czy są to zmiany na dobre…
Światem rządzi pieniądz, wiadomo o tym nie od dziś. W tenisie ziemnym te pieniądze są nieporównywalne z większością innych dyscyplin, ale wszystko przez to, że jest to sport przystosowany do oglądania przez szerokie grono odbiorców. Być może piłka nożna jest w stanie równać się wynagrodzeniami z tymi, które otrzymują tenisiści i tenisistki. Teraz nie ma zbyt dużego znaczenia tradycja zawodów czy inne czynniki. Jednym z kluczowych aspektów przy ustalaniu kalendarza i dodawania nowych turniejów jest ten finansowy i marketingowy. Bez odpowiedniego sponsora zawody nie mają szans na to, aby zagościć na stałe w Tourze i ściągnąć do siebie najbardziej znane nazwiska, które automatycznie przynoszą prestiż. Marketing perfekcyjnie opanowali Azjaci, którzy otrzymują najwięcej turniejów, zwłaszcza wśród pań.
Trend na Azję zapoczątkowała w tenisie Chinka Na Li. Dwukrotna mistrzyni wielkoszlemowa zachwycała nie tylko na korcie, ale także poza nim. Słynąca z elegancji, stylu i niebanalnej osobowości Na Li była ambasadorką białego sportu za Wielkim Murem. Liczba kibiców, jaka przychodziła na mecze Chinki dała do zrozumienia sponsorom, że rynek azjatycki ma ogromny potencjał i jest prawdziwą kopalnią pieniędzy, a co za tym idzie przyszłością tego sportu. Co dziwne, wielkie boom na Azję przyszło tak naprawdę dopiero po zakończeniu kariery przez Na Li, w szczególności w czasach rządów Stacey Allaster jako sterniczki WTA.
Jeszcze kilka lat temu rozkład turniejów był bardziej różnorodny pod względem krajów, które organizowały imprezy głównego cyklu i gościły najlepsze zawodniczki świata. Obecnie ogromny progres notują kraje azjatyckie, które szturmują kalendarz. Począwszy od WTA Finals w Singapurze, który zastąpił dobrze zapowiadające się zawody w Stambule, a na Zhuhai Elite Trophy w Chinach, czyli nowym turnieju w kalendarzu skończywszy. Azja ma potężny rynek, na którym nie brakuje poważnych sponsorów. Zawody, które nie mają takich tradycji, ale dysponują lepszym zapleczem finansowym są na uprzywilejowanej pozycji. Najlepszym przykładem takiego turnieju był ten w Baku. Na trybunach pojawiało się maksymalnie kilka osób, ale stolica Azerbejdżanu wykorzystywała swoje wpływy i korzystała z licencji na zawody.
Na finansowych zawirowaniach tracą zawody z dużymi tradycjami. Z kalendarza wypadł turniej w Paryżu, który gwarantował dobry poziom i pełne trybuny, a zwyciężały w nim takie gwiazdy jak Amelie Mauresmo, siostry Williams, Martina Hingis czy Steffi Graff. Zastąpił go, ale tylko na rok, kolejny turniej z bogatą przeszłością, czyli ten w Antwerpii. Na liście startowej nie zabrakło dobrych zawodniczek, ale jego miejsce i tak zajmie w nadchodzącym sezonie rosyjski Sankt Petersburg. Po ostatnich wydarzeniach trudno jednak uwierzyć w to, że zabawi w kalendarzu na dłużej. Bardziej spodziewałbym się tego, że dołączy kolejny turniej w Azji i znowu zwyciężą pieniądze, a nie piękno sportu i tradycje.
Autor: Daniel Topczewski
źródło: inf. własna, fot. soundshoreindoortennis.com