Drugie dno amerykańskiej batalii?
« powrót | Data publikacji: 02-09-2013 13:42

Pomimo miłych wypowiedzi obu tenisistek i wydawałoby się luźnej atmosfery, spotkanie Sereny Williams i Sloane Stephens, z pewnością miało swoje drugie dno. Starsza z Amerykanek chciała za wszelką cenę udowodnić swoją wyższość nad 20-latką z Florydy, natomiast młodsza powtórzyć sukces z tegorocznego Australian Open. Wszystko to zostało uwieńczone wspaniałym spotkaniem na korcie centralnym im. Arthura Ashe’a w Nowym Yorku.
Podczas pierwszego wielkoszlemowego turnieju w tym roku, rozgrywanego na kortach twardych w Melbourne, Serena i Sloane spotkały się w fazie ćwierćfinałowej. 20-latka urodzona na Florydzie wykorzystała słabszą dyspozycję swojej utytułowanej rywalki, która dwa dni wcześniej skręciła kostkę, i po trzech bardzo długich odsłonach awansowała do pierwszego półfinału w swojej dotychczasowej karierze. Od tego momentu relacja obu tenisistek znacznie się pogorszyła, a młodsza z Amerykanek w jednym z wywiadów dla stacji ESPN ostro skrytykowała swoją rodaczkę: „Ludzie powinni się o tym dowiedzieć. Wszyscy myślą, że ona jest taka przyjacielska, ale to nieprawda. Nie odezwała się do mnie słowem, nie powiedziała nawet 'cześć', nie patrzyła nawet w moją stronę. Nie byłyśmy razem w tym samym pomieszczeniu, odkąd grałam z nią w Australii”. Serena nie odpowiadała na te ataki i zawsze w ciepłych słowach mówiła o młodziutkiej Stephens. Od początku było jednak widać, że jeśli dojdzie do kolejnego starcia tych dwóch tenisistek, młodsza z sióstr będzie za wszelką cenę chciała udowodnić, że porażka w Melbourne była spowodowana wyłącznie kontuzją kostki i nie należy doszukiwać się w tym czegoś więcej. Na tę chwilę szesnastokrotna triumfatorka wielkoszlemowa musiała czekać ponad 6 miesięcy.
O spotkaniu Sereny Williams i Sloane Stephens w czwartej rundzie US Open mówiło się już dużo wcześniej przed rozpoczęciem samej imprezy. Kiedy obie tenisistki awansowały do najlepszej „szesnastki” ostatniego już wielkoszlemowego turnieju w tym roku, media wymyślały coraz to ciekawsze scenariusze, a sam mecz został okrzyknięty mianem „epickiego”. Ani eksperci, ani dziennikarze nie pomylili się w swoich domysłach, pisząc i mówiąc o tym, że starsza z Amerykanek będzie miała coś do udowodnienia i pomimo pochlebnych wypowiedzi obu zawodniczek przed tym pojedynkiem, dzisiejsza konfrontacja będzie miała także osobisty charakter.
Naprawdę nieczęsto widzimy Serenę Williams, która od początku do końca koncentruje się na każdym pojedynczym punkcie, biega do wydawałoby się straconych piłek, a przez całe spotkanie popełnia niewiele niewymuszonych błędów. Po drugiej stronie stanęła jednak rywalka, która równie emocjonalnie podeszła do tego pojedynku i ani na chwilę nie zwalniała ręki, popisywała się wspaniałym forhendem i doskonale radziła sobie z presją. Kiedy dwie tenisistki o podobnym stylu gry, naładowane tą samą ekspresją i chęcią pokazania oponentce gdzie jej miejsce, spotkają się na korcie, z pewnością będzie to wspaniałe widowisko. Choć wynik na pewno tego nie obrazuje, to dzisiejsza konfrontacja była bardzo wyrównana a o losach seta, a nawet meczu decydowały często pojedyncze piłki, przypadkowe zagrania czy lekkie muśnięcie siatki.
Serena Williams w końcu dopięła swego i po 90 minutach zajadłej walki na korcie centralnym im. Arthura Ashe’a w Nowym Yorku, wygrała 6-4 6-1. Obie tenisistki oczywiście tuż po tym wydarzeniu powróciły do wyuczonych na pamięć pochlebnych słów o rywalce, ale nie da się oprzeć wrażeniu, że rywalizacja na linii Williams - Stephens ma drugie dno.
KK
Wasze komentarze: